Polskie Forum Migracyjne od lat wspiera osoby z doświadczeniem migracji i uchodźstwa, tworząc dla nich bezpieczną przestrzeń do nauki, integracji i budowania relacji. W rozmowie z Katarzyną Sawko i Magdą Piaskowską odkrywamy, jak rozwijał się wolontariat w organizacji, dlaczego „Chodź na słówko” stało się jej flagowym projektem i w jaki sposób cudzoziemcy i Polacy wspólnie tworzą wielokulturową społeczność. To opowieść o solidarności, empatii i sile codziennych spotkań.

Kiedy zaczęła się Wasza przygoda w Polskim Forum Migracyjnym?
Katarzyna Sawko: Teraz zaczął się mój czwarty rok w Forum. Zostałam zatrudniona jako koordynatorka wolontariatu. Ten dział z czasem przekształcił się w dział budowania społeczności, ponieważ zaczęła gromadzić się wokół nas społeczność, w tym wolontariusze. Od dwóch lat jestem członkinią zarządu, a moje oficjalne stanowisko to dyrektorka ds. budowania społeczności i fundraisingu.
Magda Piaskowska: Dołączyłam do PFM 2,5 roku temu, wtedy Kasia jeszcze koordynowała wolontariat i zebrała świetną grupę, przy której jej wtedy pomagałam. Obecnie razem z zespołem przejęłam ten wolontariat i kontynuujemy rozwój naszej społeczności.
Jaka jest główna misja i działania Polskiego Forum Migracyjnego?
K.S.: Staramy się kompleksowo wspierać osoby z doświadczeniem migracji i uchodźstwa. Nasza podstawowa działalność to wsparcie psychologiczne w ramach międzynarodowego zespołu psychologów oraz wsparcie informacyjne – doradztwo w zakresie legalizacji pobytu, prowadzenie przez codzienne formalności, zapisy dziecka do przedszkola, orientacja w polskim systemie. Pomagamy osobom zagubionym w Polsce, które mają barieryjęzykowe lub są szczególnie wrażliwe. Dużo uwagi poświęcamy też budowaniu społeczności. W ramach wolontariatu i Centrum Wielokulturowego organizujemy działania integracyjne, w tym naukę języka polskiego. Ponadtprowadzimy wsparcie prawne, edukacyjne i do niedawna asystentki wielokulturowe, które pomagają dzieciom w szkołach. Organizujemy liczne szkolenia dla polskich instytucji, nauczycieli, rodziców, psychologów, straży granicznej i innych osób – dotyczące współpracy i pracy z osobami z doświadczeniem migracji oraz specyfiki życia uchodźców. Ważnym obszarem naszej działalności jest także rzecznictwo – głównie dzięki naszej prezesce, która aktywnie reprezentuje cudzoziemców w Polsce, dba o to, aby nie byli dyskryminowani, i monitoruje polskie prawodawstwo w tym zakresie.
Działacie dwutorowo – wspieracie osoby z doświadczeniem migracji, a jednocześnie edukujecie osoby w Polsce, pokazując im, jak mogą je wspierać?
K.S.: Tak, chodzi nie tylko o to, jak wspierać, ale też o to, jakie trudności mogą napotkać osoby z doświadczeniem migracji. Potrzeby te zmieniają się bardzo dynamicznie, dlatego staramy się na bieżąco komunikować rzeczywistą sytuację w różnych grupach roboczych, ministerialnych, samorządowych czy NGO. Jesteśmy też członkiem i jednym z założycieli Konsorcjum Migracyjnego – sieci organizacji, które łączą siły, aby być silniejszym głosem w obronie praw osób z doświadczeniem migracji.
Jak wolontariat wpisuje się w Waszą misję?
K.S.: Wolontariat ma u nas ogromne znaczenie i sięga głęboko w codzienne życie Forum. Przez wiele lat wolontariusze angażowali się raczej punktowo. Forum istnieje od 18 lat, a przed wybuchem wojny w Ukrainie działały głównie pojedyncze osoby, które pomagały dzieciom w nauce – asystentkom w szkołach, w świetlicach, czy w nauce języka dzieci migranckich, jeśli znali ich język. Organizowaliśmy też pojedyncze wydarzenia. Prawdziwy przełom nastąpił, gdy wzięliśmy udział w pilotażu programu „Chodź na słówko”, w którym wolontariusze zaczęli prowadzić naukę polskiego w tandemach językowych. To nasz flagowy projekt – bardzo trudny do sfinansowania, ale udało nam się pozyskać dofinansowanie na nadchodzące miesiące. Program przyciąga mnóstwo osób. Rekrutacja właściwie jest zbędna – wolontariusze sami zgłaszają chęć udziału, a my regularnie sprawdzamy tabelę zgłoszeń i zawsze pojawiają się nowe osoby. Większość z nich nie ma doświadczenia pedagogicznego, ale chętnie podejmuje wyzwanie. Prowadzimy ich krok po kroku, a przy okazji nawiązują relacje i często wspierają podopiecznych także w codziennych wyzwaniach życia w Polsce. Wielu wolontariuszy angażuje się później w inne obszary naszego działania. Odkąd powstało Centrum Wielokulturowe, wolontariat rozwinął się jeszcze bardziej. Mamy kilkudziesięciu wolontariuszy z całego świata, czasem naszych byłych beneficjentów. Trafiają do nas różnymi drogami – pocztą pantoflową lub poprzez udział w wydarzeniach Centrum i zostają, bo atmosfera jest tu bezpieczna i wielokulturowa. Angażujemy ich w różnorodne działania, głównie animacje i wydarzenia w Centrum.
M.P.: Wolontariusze pomagają nam prowadzić przeróżne warsztaty, od kulinarnych po zajęcia o życiu codziennym w różnych krajach, gdzie opowiadają o swoich kulturach. Organizujemy też Akademię Sztuk Migranckich, w której tworzymy rękodzieło inspirowane ich krajami. Jeśli chodzi o misję, wolontariat odgrywa w niej kluczową rolę. Wolontariusze nie tylko wspierają nasze działania, ale też tworzą otwartą, przyjazną społeczność. Spotkania w Centrum Wielokulturowym pokazują migrantom i Polakom, że można razem spędzać czas, rozmawiać i poznawać się przy stole. Nie ma żadnych ograniczeń, kto może dołączyć – przychodzą osoby z sąsiedztwa, z polskiej i migranckiej społeczności. Wolontariusze z różnych krajów znajdują tu przestrzeń, by się odnaleźć, poznać nowych ludzi i podzielić swoim doświadczeniem. Jednocześnie osoby z lokalnej społeczności lub innych krajów mogą nawiązać z nimi kontakt, co tworzy wyjątkową, wielokulturową przestrzeń spotkań.
K.S.: Może jeszcze dodam, jeśli chodzi o nasze wartości – zależy nam, aby cudzoziemcy nie czuli się w Polsce jak wyobcowana grupa, dla której tworzona jest osobna rzeczywistość. Chcemy, żeby społeczności się przenikały i ludzie czuli się po prostu ludźmi. To przyświeca też działalności Centrum Wielokulturowego, gdzie np. na mini grant może zgłosić projekt zarówno sąsiad, jak i student migrancki. Staramy się nie robić szumu wokół tego, że ktoś mówi w innym języku, dopiero przyjechał albo ma trudności finansowe – chodzi o to, żeby tworzyć bezpieczną, sąsiedzką i przyjazną przestrzeń. To bardzo dobrze działa – czasem trudno stwierdzić, kto jest kim. To też jest nasz sukces: ktoś zaczyna jako beneficjent, potem zostaje wolontariuszem, a w końcu przyjacielem wszystkich – w tym np. pana Henia z bloku obok, który przychodzi na kawę codziennie. To dowód na to, że ludzie nie muszą funkcjonować w sztywnych rolach.
Czyli beneficjenci także stają się wolontariuszami, a współpraca jest raczej długofalowa?
K.S.: Tak, u nas nie angażujemy ludzi na krótko. Mamy tylu chętnych, że praktycznie każda współpraca trwa dłużej. Minimum to trzy miesiące w programie „Chodź na słówko”, ale na ogół wolontariusze zostają znacznie dłużej. Beneficjenci, w tym osoby, które przychodzą na nasze kawiarenki, brunche czy speed friending, często trafiają do nas z polecenia lub po prostu z ulicy – i wielu z nich angażuje się potem w wolontariat. Chciałabym też wspomnieć o jednej aktywności – nauka polskiego to najczęściej zgłaszana potrzeba w Centrum Wielokulturowym. Prowadzimy kawiarenki językowe, w których ludzie uczą się nawzajem w formie wolontariatu. Nasi wolontariusze uczą również swoich języków obcych. Na przykład ja uczę się hiszpańskiego u Mercedes, która urodziła się w Paragwaju, wychowała w Argentynie i jest teraz żoną Polaka. Uczę ją polskiego, co czasem bywa zabawne, bo ona szybko przechodzi na hiszpański, ale cała forma nauki jest bardzo przyjemna i przyjacielska. Siłą rzeczy nie da się przy tym nie zaprzyjaźnić.
Super inicjatywa – wymiana językowa, nauka i budowanie relacji w jednym.
K.S.: Dokładnie. Ten projekt mógłby rosnąć w nieskończoność, bo potrzeby są ogromne. Gdybyśmy miały wystarczające moce koordynacyjne, moglibyśmy angażować setki, a może tysiące osób w naukę polskiego i różnych języków. To też ogromny potencjał społeczny – uczestnicy pochodzą nie tylko z Warszawy, ale z całej Polski, a nawet z zagranicy, w tym Polacy mieszkający w innych krajach.
M.P.: Ten projekt pokazuje też, że wśród Polaków jest mnóstwo otwartych osób, chętnych do pomocy, ale przede wszystkim do budowania relacji z migrantami. Bardzo wzruszające było wydarzenie w zeszłym roku – pierwszy stacjonarny zlot uczestników programu. Wiele par dotąd spotykało się wyłącznie online, a tam mogli spotkać się po raz pierwszy twarzą w twarz. To było bardzo ciepłe i wzruszające wydarzenie. Niestety, ze względu na ogromną liczbę zgłoszeń, musieliśmy chwilowo wstrzymać formularz rekrutacyjny, dlatego nie powstały nowe pary. Mamy nadzieję, że wkrótce ruszy ponownie. To naprawdę budujące doświadczenie.
K.S.: To projekt, w którym staramy się nie wprowadzać uczestników masowo. Chcemy, aby każdy miał poczucie, że jest zaopiekowany, że nas zna i że my możemy go poznać osobiście, porozmawiać chwilę, aby zminimalizować ryzyko. Ludzie nam podpowiadają: „zróbcie appkę, portal, niech się ludzie łączą”, ale bardzo zależy nam, żeby to nie było bezosobowe – nie chcemy tworzyć „Ubera językowego”. Chodzi o bezpieczeństwo i budowanie relacji, dlatego nie możemy działać hurtem.
M.P.: Łączyłyśmy uczestników razem z Kasią na podstawie ankiet, w których wpisywali swoje zainteresowania i hobby. Na tej podstawie lub intuicyjnie tworzyłyśmy pary. To świetnie się sprawdzało, zazwyczaj nikt nie rezygnował z przypisanej pary.
Zdarzają się historie, że te relacje przerodziły się w dłuższe przyjaźnie?
K.S.: Tak, cała masa. Ja jestem takim przykładem z moją Mercedes, z którą chodzimy po łazienkach trzy razy w tygodniu. Dostajemy wiele maili od poruszonych wolontariuszy: „dziękujemy, dzięki Wam mam siostrę”. Czasami takie historie publikujemy. Parom, które spotykają się regularnie, udaje się zbudować bardzo bliskie relacje. Czasami spotykają się prywatnie, choć przez pierwsze trzy miesiące staramy się, aby utrzymywali rolę mentora językowego. Organizujemy szkolenia z bezpieczeństwa i dużą wagę przykładamy do tego w sektorze humanitarnym. Często jednak uczestnicy zaprzyjaźniają się i poznają swoje rodziny. Nasi wolontariusze pomagają też w innych obszarach życia. Świeża historia: wolontariuszka zaangażowała się w pomoc młodej kobiecie z ośrodka dla cudzoziemców, samotnej dziewczynie z Afryki w trudnej sytuacji. Wolontariuszka zorganizowała zbiórkę wśród znajomych – dziewczyna wynajęła pokój i znalazła pracę. Przy tym korzystała z naszych konsultacji, aby działać z poszanowaniem zasad i formalności. To naprawdę grzejąca serce historia.
W jakich jeszcze obszarach mogą angażować się wolontariusze i wolontariuszki? Wygląda na to, że jest też sporo przestrzeni na własne inicjatywy.
K.S.: Staramy się kontrolować kanał inicjatyw i różnych swobodnych pomysłów realizowanych przez wolontariuszy. Co do zasady mamy „Chodź na słówko”, czyli tandemy językowe, które czasem są aktywne, czasem zawieszone, ale stanowią nasz stały program – można w nim wspierać naukę języka polskiego. Są też mini granty, w ramach których wolontariusze mogą realizować swoje inicjatywy, czyli otrzymać niewielkie środki. Jedynym kryterium jest to, żeby projekt służył społeczności. Czasem jest to na przykład karnawał w Kolumbii i wydarzenia wokół tego, spotkania literackie, imprezy kulturalne lub warsztaty rękodzielnicze. Mamy też duży projekt, który rozpoczęliśmy w zeszłym roku z Muzeum Warszawy – Akademię Sztuk Migranckich, w którym migranci dzielą się swoimi umiejętnościami. Najczęściej są to zajęcia arts&craft, opowieści o krajach pochodzenia, przygotowywanie poczęstunków, dzielenie się tradycjami i talentami. W tym roku zajęcia odbywają się już w naszej siedzibie przy Placu Hallera. Poza tym wolontariusze angażują się w niemal wszystkie wydarzenia Centrum Wielokulturowego, na przykład w sobotnie brunche, gotowanie kuchni świata, muzyczne sety, wymiany ubrań czy zbiórki dla dzieci z ośrodków. Centrum działa praktycznie codziennie, zarówno w formule zamkniętej, jak i otwartej. Wolontariusze uczestniczą też w letnich programach kulturalnych – piknikach, spacerach i wycieczkach po Warszawie. Często migranci pokazują miasto swoimi oczami, wskazując ulubione miejsca lub te przyjazne migrantom. Współpracujemy też z Muzeum Warszawy – migranci opowiadają o fragmentach wystaw, wplatając swoje osobiste historie lub opowieści o krajach pochodzenia. Duże wydarzenia, takie jak urodziny Placu Hallera, piknik wielokulturowy, kilkudniowy festiwal wielokulturowy czy Dzień Uchodźcy, w dużej mierze opierają się na pracy wolontariuszy – gotują, przygotowują, ustalają koncepcje i prowadzą aktywności. Czasem szukamy wolontariuszy do bardziej konkretnych, merytorycznych zadań, na przykład pomocy dzieciom w nauce fizyki czy nadrabianiu zaległości. Jesienią planujemy też staż dla studentów, głównie psychologii, którzy będą pomagać w obszarach well - beingowych i współprowadzić zajęcia. Bywają też indywidualne inicjatywy – na przykład wolontariuszka z Wenezueli prowadziła grupę dla kobiet poświęconą pracy z oddechem i pracy z ciałem.
M.P.: Polskojęzycznych wolontariuszy zapraszamy głównie do „Chodź na słówko”, który na pewno wkrótce ruszy ponownie, i planujemy nowy nabór. Mogą też wspierać nas przy organizacji wydarzeń, co daje okazję do integracji. Kolejną super inicjatywą są planszówki, które odbywają się w czwartki. Po wakacjach ruszą od połowy października. Na początku prowadziliśmy je sami, ale wolontariusze tak się w to wciągnęli, że teraz w dużej mierze sami inicjują gry, często inspirowane różnymi krajami, i my już tam nie musimy wiele robić.
K.S.: Chciałabym opowiedzieć o jednej osobie, która bardzo dobrze pokazuje cały nasz program. Kiedy naszych wolontariuszy była jeszcze garstka, zgłosił się do nas chłopak z Boliwii, który korzystał z naszych usług jako migrant. Zaczął uczyć nas hiszpańskiego, zupełnie intuicyjnie, bez przygotowania, „na czuja”. Każdy kurs był przerywany salsą, żeby ożywić atmosferę. Cała ta energia była bardzo przyjazna i bezpretensjonalna. Mimo że wtedy hiszpańskiego za bardzo nie liznęłyśmy, wszystko potoczyło się tak, że trzy lata później stał się członkiem naszego zespołu – obok Magdy i Kasi Bartosik, został duszą Centrum Wielokulturowego. To jest Jose. Dzisiaj mówi po polsku, dobrze zna los osoby z dalekiego kraju i wie, jakie trudności mogą czekać cudzoziemców w Polsce. Pod swoimi ciepłymi skrzydłami ma dziesiątki, jeśli nie setki osób, które garną się do nas na wolontariat lub po prostu spędzić czas w Centrum.
M.P.: Jeszcze nie wspomniałyśmy o jednej ważnej aktywności – tańcach. Zapraszamy do nich również wolontariuszy. Jose, oprócz tego że świetnie gotuje i prowadzi wspaniałe warsztaty kulinarne, prowadzi też warsztaty taneczne i speed friending. Warto o tym wspomnieć, bo każde z tych działań tworzy trochę osobną grupę ludzi, którzy również się spotykają. To, co Kasia mówiła o opiece Jose’a nad wolontariuszami, jest prawdą – każda grupa wymaga uwagi i wsparcia, a wśród uczestników są osoby z doświadczeniem migracji, z różnymi problemami i sytuacjami życiowymi. Jose swoim doświadczeniem potrafi się nimi zająć w taki sposób, że osoby te później zostają z nami i wspominają Centrum Wielokulturowe jako bezpieczne miejsce.
K.S.: Myślę, że ważne jest, aby w zespole były osoby z doświadczeniem migracji, bo inaczej nasza praca nie byłaby w pełni autentyczna. W naszym zespole połowa, a może nawet więcej osób, sama doświadczyła migracji. W obszarze wolontariatu jednak głównie zaangażowany jest Jose.
Ilu wolontariuszy i wolontariuszek działa u Was na stałe?
M.P.: Trudno to dokładnie zliczyć, bo np. w „Chodź na słówko” część par, które spotykają się od kilku lat, praktycznie nie potrzebuje już naszego wsparcia. Nie zawsze też dają znać, czy nadal uczestniczą w projekcie. W ciągu dwóch lat od początku projektu udało nam się zebrać ponad 100 par. Teraz, jeśli chodzi o wolontariuszy z całego świata, mamy około 60 osób, które działają w różnej intensywności. Część z nich ma rodzinę i pracę, więc pojawia się rzadko, ale chętnie angażuje się, kiedy może. Inni mają dużo czasu wolnego i lubią spędzać go z nami. Jeśli chodzi o pary, które na bieżąco się spotykają, jest ich około 40.
K.S.: Czyli w sumie setka mniej więcej. Tego grona nie da się stale utrzymywać aktywnego w Centrum Wielokulturowym, które ma ograniczoną przestrzeń i czas w tygodniu. Myślę, że około 20 osób jest naprawdę bardzo aktywnych i angażuje się z nami na co dzień.
Z jakimi motywacjami najczęściej przychodzą osoby, które chcą się zaangażować w wolontariat?
K.S.: Powtarzają się pewne motywacje. Bardzo często ludzie chcą oddać coś, co sami otrzymali – to dotyczy np. naszych byłych beneficjentów, ale nie tylko. To osoby, które w Polsce lub gdzieś po drodze migracyjnej dostały wsparcie i czują potrzebę, żeby coś zwrócić. Są też osoby, które w swoich krajach wolontariat mają „wyssany z mlekiem matki” – dla nich to naturalne, że po pracy czy w życiu prywatnym angażują się społecznie. My często jesteśmy ich pierwszym wyborem ze względu na wielokulturowość. Są też osoby, które początkowo nie planowały wolontariatu, ale poczuły atmosferę Centrum Wielokulturowego, przyszły kilka razy i zdecydowały się zostać. Jeśli chodzi o Polaków, motywacja jest często prosta – wrażliwość i chęć podzielenia się tym, co mają. Wielu wolontariuszy ceni „Chodź na słówko”, bo jest to niezbyt obciążające – spotkania raz w tygodniu przez minimum trzy miesiące, z możliwością częstszych spotkań, ale bez zobowiązań na lata. Dla osób pracujących i mających rodziny jest to bardzo wygodne. Wolontariusze często mówią, że chcą pomóc, widząc trudną sytuację cudzoziemców, chcą sprawić, żeby komuś było choć trochę łatwiej. Są też osoby, które wcześniej nie miały kontaktu z cudzoziemcami, a są ciekawe wielokulturowego świata i chcą go poznać, zaprzyjaźnić się, porozmawiać. Zgłaszają się również grupy w ramach wolontariatu pracowniczego – czasem to polskie, czasem międzynarodowe zespoły. Przychodzą i pytają: „Czego potrzebujecie, w czym możemy pomóc?” To jest bardziej wolontariat kompetencyjny, CSR-owy – konsultacje, szkolenia, wsparcie w określonych obszarach.
Co jest szczególnie ważne w wolontariacie dla osób zza granicy?
K.S.: Wydaje mi się, że dla osób zza granicy najważniejsza jest społeczność – poczucie bycia w bezpiecznej, serdecznej grupie. Ludzie dzielą się swoimi doświadczeniami i to jest dla nich najcenniejsze. Bardzo często słyszymy: „Nie mam tutaj swojej rodziny, wy jesteście moją rodziną”. I te słowa się powtarzają.
M.P.: W zeszłym roku robiliśmy ankiety badające motywację wolontariuszy i to, co Kasia mówi, pojawiało się najczęściej. Ale równie często wskazywano chęć dzielenia się doświadczeniem, kulturą, tradycją i wsparcia innych osób w trudnej sytuacji.
K.S.: Wśród migrantów jest też wszechobecna tęsknota. Często jej nie ujawniają, zwłaszcza w sytuacjach publicznych, ale w rzeczywistości cały czas myślą o swojej rodzinie, o kraju pochodzenia. Bardzo rzadko mają okazję, żeby to wyrazić i podzielić się tym z kimś. Dlatego organizujemy tyle spotkań o życiu codziennym w różnych krajach - aby mieli przestrzeń, żeby coś pokazać, nauczyć innych, ugotować danie, które jedli u mamy. To jest dla nich bardzo cenne, a dla nas też – uczestnictwo w tym jest inspirujące, czasem zabawne, czasem egzotyczne. To ważny element poprawy jakości życia tutaj i zmniejszenia poczucia samotności.
M.P.: Po ostatnich spotkaniach, np. o życiu codziennym w Meksyku, ale też wcześniejszych wydarzeniach, mam wrażenie, że same spotkania są tylko pretekstem. Najważniejsze są rozmowy, które z nich wynikają – uczestnicy dzielą się doświadczeniami, porównują życie w swoich krajach i w Polsce, wymieniają rady i obserwacje. Często długo zostają po zakończeniu spotkania, rozmawiają ze sobą, a my już musimy zamykać Centrum. To pokazuje, jak bardzo takie wydarzenia są potrzebne.
K.S.: Dodatkowo ta formuła jest atrakcyjna dla Polaków, bo nie mają wielu okazji, żeby posłuchać o życiu w innych krajach. Wisienką na torcie są historie o tym, co cudzoziemców zaskoczyło w Polsce – często bardzo nieoczywiste rzeczy. Sama uwielbiam takich opowieści słuchać. Są też smaczki w stylu: czego ludzie boją się w swoich krajach. Pamiętam nasze opowieści na Halloween w zeszłym roku – kosmiczne historie, które do dziś przywołujemy. To fascynujące i bardzo integrujące.
Czy pojawiają się jakieś bariery w angażowaniu wolontariuszy z zagranicy?
M.P.: Jeśli mówimy o barierach, to chyba bardziej chodzi o różnice kulturowe. Najbardziej widać to w postrzeganiu czasu i punktualności. Czasem naprawdę trudno ustalić godzinę spotkania – ktoś przyjdzie za wcześnie, ktoś inny spóźni się trzy godziny. W ich kulturach to jest normalne. Nawet jeśli jasno komunikuję, że zaczynamy punktualnie, to nigdy nie będzie tak dosłownie. To powtarzający się element wynikający z kultury, ale nie jest to poważna różnica, którą należałoby traktować jako problem.
K.S.: Czasem pojawiają się też kwestie organizacyjne. To zazwyczaj nie wynika ze złej woli, tylko z różnic kulturowych. Są kraje, w których ludzie dopiero uczą się, czym jest wolontariat. Bardzo często nasi beneficjenci „Chodź na słówko” nie rozumieją, że uczą ich wolontariusze i oczekują, że będzie to jak w szkole czy instytucji. Musimy im to tłumaczyć, ale to też dodaje trochę kolorytu całemu doświadczeniu.
M.P.: Jeśli chodzi o bariery językowe – zdarza się, że ktoś nie mówi po angielsku. Mamy np. wolontariuszkę, która nie zna angielskiego, ale stara się uczyć polskiego i świetnie odnajduje się w grupie. W takich sytuacjach język nie jest przeszkodą, bo uczestnicy podchodzą z dużą życzliwością. Oczywiście dla niektórych osób brak znajomości angielskiego czy polskiego może być barierą, jeśli nie są gotowe starać się porozumieć w inny sposób. Ale wśród naszych wolontariuszy z całego świata zawsze można liczyć na pomoc i tłumaczenie.
Jakie korzyści widzicie z angażowania wolontariuszy z zagranicy?
K.S.: Ja najpierw chciałabym opowiedzieć o korzyściach, jakie my, jako zespół, czerpiemy z wolontariatu. Mam wrażenie, że wolontariusze są duszą całej naszej aktywności. Przyciągają osoby otwarte i wrażliwe - naprawdę czuję, że to przywilej móc przebywać w takiej atmosferze. Jest tu dużo serdeczności i uważności na siebie nawzajem. Nasze spotkania, niezależnie od grupy, charakteryzuje brak napięcia i oceniania – próg akceptacji jest ustawiony z góry i ludzie bardzo szybko go wyczuwają i dopasowują się. Nawet jeśli ktoś jest nieśmiały albo wycofany, wtapia się w grupę i czuje się jak u siebie. To jest bardzo miłe, często wzruszające. Dla nas, jako zespołu, spędzanie czasu z tymi ludźmi jest cenniejsze niż sama pomoc organizacyjna przy wydarzeniach, warsztatach czy koordynacji projektów. Z tym sobie radzimy – to część codziennej pracy – ale właśnie ta ludzka serdeczność jest w miejscu pracy czymś rzadkim i wyjątkowym. Często też się przyjaźnimy, wspólnie wyjeżdżamy, organizujemy spotkania integracyjne. Jeśli chodzi o całą społeczność, wolontariat działa jak wymiana – to nie my uczymy, nie narzucamy, kto czego się nauczy, tylko ludzie wymieniają się doświadczeniem, a my obserwujemy i wspieramy, sprawdzając, kto na czym może skorzystać. To daje poczucie, że Centrum Wielokulturowe jest bezpiecznym miejscem, gdzie można przyjść i znaleźć wsparcie. Czasami przychodzą do nas osoby po bardzo trudnych doświadczeniach – pobite, w kryzysie, okradzione z dokumentów, w poczuciu osamotnienia – i dzięki tej grupie szybko znajdują oparcie i poczucie bezpieczeństwa. Myślę też, że w skali miasta jesteśmy takim modelowym miejscem. Udaje nam się integrować Polaków i cudzoziemców w sposób płynny, przyjacielski, bezkolizyjny – i to jest do naśladowania. W Centrum Wielokulturowym często gościmy grupy z Polski i z zagranicy. Dziś np. mamy posłów austriackich, którzy interesują się formułą funkcjonowania Centrum. To daje nam okazję do eksperymentowania i wypracowywania rozwiązań, które są coraz bardziej potrzebne w Europie – a potrzeba ta raczej będzie rosła niż malała.
M.P.: Nasza oferta bardzo wzbogaciła się dzięki wolontariuszom. Wszystkie działania integracyjne, które obecnie realizujemy, są możliwe właśnie dzięki nim – wnoszą wiedzę, doświadczenie i perspektywę wielokulturową ze swoich krajów.
Jakie macie rady dla organizacji, które chciałyby zacząć angażować wolontariuszy z zagranicy?
M.P.: Przede wszystkim warto zadbać o integrację i stworzenie bezpiecznej przestrzeni, w której osoby te poczują się dobrze – to klucz, żeby chciały zostać na dłużej.
K.S.: Nasza sytuacja jest specyficzna, bo działamy jako Forum Migracyjne, ale rozmawiałam już kilkukrotnie z koordynatorami wolontariatu i samymi wolontariuszami o tym, dlaczego wybierają nas, a nie inne organizacje. Mówią, że często nie czują się zaproszeni – nie jest to kwestia obrazy, tylko brak pewności, że oferta jest dla nich. Czasami wystarczy kilka słów w ogłoszeniu po angielsku, ukraińsku czy w innym języku, żeby osoba poczuła się zaproszona. Ważne są też proste gesty – zadbanie o to, żeby dokumenty rekrutacyjne były zrozumiałe, dostępne w formie, którą można przeczytać, jeśli chodzi o porozumienie o wolontariacie czy szkolenia. Później wystarczy traktować ich tak samo, jak wszystkich innych wolontariuszy.
Macie jakąś ulubioną historię związaną z wolontariuszkami i wolontariuszami? Opowiedzcie!
K.S.: Bardzo czekałyśmy na moment, kiedy pojawi się pierwsza para wśród naszych wolontariuszy. I w końcu taka para się pojawiła – to było dla nas ogromne święto. Ta para jest już stabilna, udana, a cała fundacja i wszyscy wolontariusze jej kibicują. Dla mnie osobiście najbardziej wzruszające są historie z „Chodź na słówko”, gdzie ludzie tak się angażują i opowiadają, jak ich losy się splotły. Przykładem może być dziewczynka z Afganistanu, którą połączyłam z wolontariuszką do wsparcia w nauce (polskiego i matematyki). Dziewczynka rozumiała po polsku, ale nie mogła mówić – miała blokadę psychiczną i wiele trudności w szkole. Wolontariuszka cierpliwie tłumaczyła jej lekcje i rozmawiała z nią po polsku. Trzy miesiące później miałam zaszczyt uczestniczyć w spotkaniu kontrolnym – i dziewczynka po raz pierwszy odezwała się po polsku. Wolontariuszka była tak wzruszona, że miała łzy w oczach. To było niezwykle poruszające, że cierpliwość i wytrwałość wolontariuszki pozwoliły dziewczynce przełamać barierę.
M.P.: Było naprawdę wiele takich historii, ale jedna, która mi przychodzi teraz na myśl, to Luis, nasz wolontariusz z Kolumbii. Zaczął nie jako wolontariusz, tylko jako mąż wolontariuszki, Cindy. Przychodził na kawiarenki po angielsku, żeby się uczyć języka, a pewnego dnia powiedział mi: „Magda, uczę się angielskiego, jestem wam wdzięczny, a chciałbym też coś od siebie dać. Chciałbym założyć kawiarenkę po hiszpańsku dla osób, które chcą uczyć się tego języka”. I zrobił tę kawiarenkę. Z tej inicjatywy dołączyło do nas kilku hiszpańskojęzycznych wolontariuszy, którzy zostali z nami. Luis jednak nie poprzestał na tym. W kolejnym kroku złożył mini grant, aby podzielić się kulturą karnawałową Ameryki Południowej. Zorganizował ogromne wydarzenie – razem z żoną zaprosili tancerkę kolumbijską, która w pięknych strojach zaprezentowała tradycyjne tańce karnawałowe. Zamówili catering, taki tradycyjny z Kolumbii, zadbali też o odpowiednią atmosferę. Był kawałek nauki kroków samby. Dla mnie to niesamowita historia – z osoby, która wcale nie była naszym wolontariuszem i była trochę „obok”, zrobił się kimś tak bardzo zaangażowanym w społeczność, że sam wyszedł z inicjatywą. To pokazuje, że w każdym wolontariuszu na pewnym etapie pojawia się moment otwarcia i chęć działania – wychodzą ze swoimi projektami i pomysłami. Mogłybyśmy z Kasią naprawdę opowiadać takie historie o każdym z nich. Mamy też historię o wolontariuszce z Kenii. Znalazła nas na konferencji, gdzie Kasia była w panelu. Jej wystąpienie tak się jej spodobało, że podeszła w przerwie i powiedziała: „Jestem Pascalia i chcę być waszą wolontariuszką”. I została.
K.S.: W międzyczasie zrobiła już setki rzeczy. Była przewodniczką po Muzeum Warszawy, prowadziła własny projekt związany z filozofią ubuntu – czyli ideą wspólnoty i bycia razem, brała udział w warsztatach, wyjeżdżała z nami. Wszystko działo się bardzo szybko. Poznałyśmy się na konferencji, a tydzień później już nocowałyśmy razem na wycieczce. Weszła do naszego środowiska błyskawicznie i zaczęła budować własną „społeczną karierę”.
M.P.: To też było wspaniałe, bo podczas pisania wniosku o projekt, Pascalia pytała nas o drobne porady, ale tak naprawdę niewiele potrzebowała – my tylko upewniałyśmy ją, że robi świetną robotę. To ogromna satysfakcja widzieć, że złapała wiatr w żagle. Sama mówi, że tamta konferencja, gdzie nas poznała, a co doprowadziło do poznania PFM i zaangażowania się w wolontariat, zmieniła jej życie w Polsce – poznała ludzi, wzięła udział w wydarzeniach i sama je prowadziła, mogła dzielić się swoją kulturą i to jej dało naprawdę dużo siły.
K.S.: Udało nam się zbudować fajny zespół z ludzką twarzą, który przyciąga osoby życzliwe, chętne do działania i dzielenia się tym, co mają.
Czy chciałybyście coś dodać na koniec?
K.S.: Zapraszamy do Centrum Wielokulturowego na spotkania, niekoniecznie w roli wolontariuszy, chociaż oczywiście też, ale po prostu do udziału i bycia w wielonarodowym gronie.
Rozmowa: Martyna Jędrysiak
Zdjęcia przekazane przez rozmówczynie.
Zapraszamy do współtworzenia naszego Portalu!
Działasz wolontariacko lub koordynujesz wolontariat i chcesz podzielić się swoją historią? Napisz do nas: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..